Do Reserva National de Paracas nie zajrzelibyśmy, gdyby nie wskazówka Marii Kralewskiej. Mamy wszakże w planie podróży Pustynię Atacama, więc nie zwracaliśmy specjalnej uwagi na pustynne rejony na drodze Panamericany. Tam gdzie droga Panamericany wiedzie blisko Pacyfiku, rejony pustynne przeplatają się z żyznymi dolinami rzek mających swoje źródła w Andach. Dodatkowo wykorzystuje się obfite w wodę rzeki do irygacji, która przynosi dobre rezultaty – w dolinach uprawia się z powodzeniem, ryż, kukurydzę zboża, owoce i warzywa.
Pod wieczór udało nam się dotrzeć do wrót parku o powierzchni kilkuset kilometrów kwadratowych wybrzeża Pacyfiku, tam gdzie rzeczywiście woda spotyka pustynię. Najbardziej obfity w plankton rejon wód przybrzeżnych Peru, żywi ogromne ilości ryb i ptaków. Skaliste wybrzeże o wysokich na kilkadziesiąt metrów klifach i pustynia piaszczysta pozbawiona życia spotyka najbardziej urodzajny żywioł morski. Koegzystencja tych dwóch środowisk stwarza ludziom niesłychanie korzystne warunki do połowu sardeli, kiedyś również eksploatacji guana. O zachodzie słońca udało nam się znaleźć miejsce na camping w Las Lagunillas na skale, kilkadziesiąt metrów nad zatoką w której funkcjonuje mały port rybacki. Kilkadziesiąt łodzi rybackich stało zacumowanych w zatoce i żadnego człowieka w porcie. Dwie restauracje zamknięte na cztery spusty, żadnego domu mieszkalnego w pobliżu. Tajemnica wyjaśniła się w nocy, kiedy zbudziły nas odgłosy przyjeżdżających samochodów i motocykli z rybakami i obsługą, którzy mieszkają poza terenem parku narodowego Reserva National de Paracas i dojeżdżają kilkanaście kilometrów do pracy. Wieczór był bardzo wietrzny, poranek natomiast słoneczny i ciepły. Wtedy dopiero zobaczyliśmy piękno miejsca w którym spędziliśmy noc.
Zdjęcia tylko w niewielkiej części oddają czar tego miejsca, podobnie jak Laguna Grande czy Catedral, które odwiedziliśmy później. Droga do Laguna Grande przez pustynię, śladami dojeżdżających do pracy rybaków zajęła nam 1,5 godz.. Zjedliśmy tam wspaniały posiłek razem z rybakami, którzy powrócili z rannego połowu. Chita z patelni oraz na naszych oczach przygotowane ceviche z małż, które były całym połowem dnia spotkanego rybaka, będą mi się śnic po nocach. Nic nie wyszło z noclegu w Mendieta Point, bowiem wiatr na skale wiszącej ponad sto metrów nad zatoką był zbyt silny i przez to niebezpieczny dla naszego namiotu. Nie zrezygnowaliśmy z drugiego noclegu w Paracas i ostatecznie wylądowaliśmy na Playa Yamaque, tyle że nie na samej plaży ale na klifie kilkadziesiąt metrów powyżej. Rano zwlekaliśmy z odjazdem, chociaż tego dnia chcieliśmy dotrzeć do Arequipy oddalonej o prawie 500 km a po drodze zamierzaliśmy jeszcze odwiedzić Nazca. Ze smutkiem i radością żegnaliśmy Paracas, które nieoczekiwanie dało tak wiele wrażeń.