Antarktyda 2009

Dziennik wyprawy.

Ushuaia Półwysep Antarktyczny-Ushuaia 3 grudnia do 15 grudnia 2009 na pokładzie MV Professor Molchanow. Całkowity dystans tego rejsu (z Ushuaia do Ushuaia): 1966 mil morskich = 3641 km.

Profesor Molchanov to były statek badawczy Instytutu Hydrometeorologii w Murmańsku w Rosji, obecnie objęty długoterminowym czarterem przez Oceanwide Expeditions. Został zaprojektowany i zbudowany jako statek wzmocniony lodem w Finlandii i zwodowany w 1983 roku. Mierzący 71,6 metra (236 stóp) długości i 12,8 metra (42 stopy) szerokości, zanurza się nie więcej niż 4,5 metra (15 stóp) pod kilem, co umożliwia manewrowanie na stosunkowo płytkich wodach. Statek został nazwany na cześć rosyjskiego profesora Pawła Aleksandrycza Molchanova, słynnego meteorologa, który zasłynął wynalezieniem radiosond i stratosferycznych balonów pogodowych. Był także pierwszym Rosjaninem, który wziął udział w wyprawie sterowcem Zeppelin na Arktykę w 1931 roku. Profesor Mołczanow urodził się w 1893 roku i zginął podczas II wojny światowej.

MV Profesor Molchanow

Kapitan – Nikolay Parfenyuk i jego rosyjska załoga 19 osób

Lider Ekspedycji – Rolf Stange, M.Sc. (Niemcy)
Przewodnik/Wykładowca – Christoph Gnieser, Ph.D. (Niemcy)
Przewodnik/Wykładowca – Jan Naumann, M.Sc. (Niemcy)
Lekarz Pokładowy – Dr Jan G. Mühring (Holandia)

51 pasażerów z:

Australia (5), Austria (1), Belgia (2), Niemcy (3), Grecja (1), Węgry (1), Izrael (3), Włochy (1!), Malezja (2), Holandia (8), Polska (2) (Marzena i Sławomir Lachowscy), Portugalia (1), Hiszpania (9), Szwajcaria (1), Wielka Brytania (1), Stany Zjednoczone Ameryki (10!).

3 Grudzień, December 2009 – Ushuaia, Argentyna

Pozycja: 54°45’S, 68°30’W. Temperatura: 8oC (07:00 rano)
Pogoda: pochmurno z okresami słonecznymi i przelotnymi opadami deszczu po południu

Ushuaia oznacza koniec drogi argentyńskiej Ziemi Ognistej i dla wielu początek jedynej w swoim rodzaju przygody na Antarktydzie. Kiedy nadchodzi lato, to kolorowe, rozwijające się miasto graniczne liczące 55 000 mieszkańców tętni życiem poszukiwaczy przygód z całego świata. Port wolnocłowy wyraźnie kwitnie dzięki turystyce jako głównej podpory, ale rozwija się również dzięki znacznemu rybołówstwu krabów i rozwijającemu się przemysłowi elektronicznemu.

Ushuaia

Ushuaia (dosł. „zatoka, która przenika na zachód” w rodzimym języku Yaghan) wyraźnie korzysta ze swojego wspaniałego, choć odległego położenia. Surowy grzbiet południowoamerykańskich Andów kończy się tutaj, aby spotkać się z dwoma oceanami. Jak można się było spodziewać po tak odsłoniętym otoczeniu, pogoda ma zwyczaj zmieniać się z kaprysu i z pewnością zasłużyła na swoją reputację w dniu naszej inauguracyjnej wyprawy.

Większość z nas spędziła przynajmniej jeden dzień w Ushuaia, gdzie „Antarktyda” naturalnie jest tematem rozmów wśród podróżników. Z kolei podekscytowanie wśród uczestników naszej ekspedycji było wyczuwalne podczas wsiadania na Profesora Molchanova między 16:00 a 17:00. Profesor Molchanov opuścił pomost – zgodnie z planem – o godzinie 18:00 po zabraniu argentyńskiego pilota, który miał nas poprowadzić na wschód od Kanału Beagle, historycznie spornej granicy politycznej między Chile a Argentyną. Słynny szlak wodny nosi nazwę statku odkrywcy Roberta Fitzroya, na którym służył młody człowiek, który ostatecznie zrewolucjonizował nasz pogląd na życie na Ziemi – mianowicie Charles Darwin. Jego rzeczowy opis spektakularnego kanału sprzed wieków brzmiał: „około 1″ szerokości, wzgórza po obu stronach powyżej 2000′ wysokości… krajobraz bardzo wycofany – wiele lodowców, niezamieszkanych, berylowo-niebieskich, najpiękniej, kontrastujących ze śniegiem”. Nie wspomniał o chorągiewkowych drzewach wzdłuż brzegów, co jest oznaką sztormu, który w tym miejscu nagle się wzmaga i akurat wtedy, gdy wyruszaliśmy na wschodni kurs.
Zanim usiedliśmy na kolację i spędziliśmy wolny czas na pokładzie, musieliśmy odbyć obowiązkowe szkolenie z zakresu bezpieczeństwa i ratownictwa – warunek wstępny każdej wyprawy statkiem. Ćwiczyliśmy autentyczną obsługę łodzi ratunkowych, która wymagała od nas zareagowania na sygnał alarmowy „Opuść statek” poprzez zebranie się w barze jako stanowisko zbiórki, założenie kamizelek ratunkowych i ciepłych ubrań. Wsiadanie do dwóch łodzi ratunkowych było częścią ogólnego ćwiczenia. Potem udaliśmy się do kabin. Jednak nie wszyscy zasnęli, a nawet odpoczęli, ponieważ wkrótce opuściliśmy wygodne brzegi ochronne Ziemi Ognistej, minęliśmy mityczny Przylądek Horn i skierowaliśmy się na otwarte morze. Wiatr nabrał siły, a Profesor Molchanov zaczął się kołysać i przechylać – cena, jaką trzeba zapłacić za przywilej dostępu do Antarktydy.

4 grudnia 2009 – w strefę ryczących pięćdziesiątek.
Pozycja: 55°45’S, 66°19’W. Temperatura: 3oC (07:30 rano)
Pogoda: pochmurno z dobrą widocznością, wiatr południowo-zachodni (7 w skali Beauforta) z okresowymi sztormami.
Prawie nikt nie potrzebował pobudki tego ranka, biorąc pod uwagę, że Cieśnina Drake’a potwierdziła swoją okrutną reputację, rzucając nami w naszych kojach przez całą noc. Niewielu z nas przespało więcej niż kilka minut i nie było wielkim zaskoczeniem, że tylko najwytrwalsi przyszli na śniadanie. Podczas gdy oficerowie na mostku robili, co mogli, aby zmniejszyć kołysanie i kołysząc się, lekko zmieniając kurs i dostosowując prędkość do zaledwie 6 węzłów, byliśmy wyraźnie zdani na kaprys sił natury.
Ostatecznie, potrzeba czasu, aby nabrać sił na morzu i wydaje się, że istnieje tyle samo mechanizmów radzenia sobie, ile osób cierpiących na chorobę. Podczas gdy leżenie w koi wydawało się działać dla niektórych, inni woleli zrelaksować się w barze z dobrą książką lub drinkiem. Najwytrwalsi przesiadywali na mostku lub tylnych pokładach, opierając się kołysaniom i przechyłom.

Ponieważ tylko kilku pasażerów odważyło się pozostać na dwóch nogach i poruszać się po statku, planowany program wykładu został przełożony na następny dzień. Zamiast tego zaoferowano kilka filmów dokumentalnych o eksploracji Antarktydy na przełomie XIX i XX wieku, aby zapewnić przynajmniej trochę rozrywki po południu. Ku naszemu zaskoczeniu morze zaczęło się uspokajać po naszej pierwszej kolacji na pełnym morzu, co pozwoliło większości lepiej spać.

5 grudnia 2009 r. – Przekroczenie Antarktycznej Konwergencji i 60°S szerokości geograficznej
Pozycja o 08:00 rano: 59°19’S, 62°58’W. Temperatura powietrza o 12:00 po południu: -1oC Pogoda: Przeważnie pochmurno z dobrą widocznością, wiatr południowo-zachodni o sile 5.
Krótko po północy, w dużej mierze niezauważeni przez tych, którzy jeszcze nie spali, wślizgnęliśmy się na Antarktydę. Zmiana była subtelna – tylko niewielka zmiana zasolenia i temperatury wody morskiej – ale nowy dzień miał zaoferować zupełnie nowe gatunki dzikich zwierząt do oglądania. Niezliczone petrele przylądkowe (pintados), fulmary południowe i kilka gatunków prionów wskazywało, że weszliśmy do bogatego w składniki odżywcze oceanu, zapewniającego obfite zapasy pożywienia, mianowicie
ogromne ilości kryla (Euphausia spp.) – kluczowego gatunku dla życia na Antarktydzie i wokół niej.

Wiatr i fale znacznie się uspokoiły, co pozwoliło nam zwiększyć prędkość o 12 węzłów. W końcu chcieliśmy szybko nadrobić czas.
Po uspokojeniu żołądków zwołano poranny wykład, w którym Jan poinformował nas o historii życia gatunków pingwinów, których możemy się spodziewać na Półwyspie Antarktycznym. Po lekkim lunchu pod jasnym niebem odbyła się druga wycieczka po mostku, podczas której zainteresowanie miłośników przyrody wzrosło, aby wznowić obserwację wielorybów i ptaków na pokładzie. Obserwacje kilku grup humbaków w pobliżu i świty pięciu czekoladowych albatrosów czarnogrzbietych – wśród kilku innych gatunków ptaków w pełni wynagrodziły oba zainteresowania. W połowie popołudnia nadszedł czas na kolejny wykład – tym razem Christopha na temat lodu morskiego i gór lodowych. Jak się okazało, temat był trafnym wyborem, ponieważ wkrótce potem na naszym kursie zauważono sporą górę lodową – po raz pierwszy dla wielu z nas! W końcu kilka godzin temu przekroczyliśmy 60° szerokości geograficznej i teraz byliśmy w regionie Antarktydy, zgodnie z definicją Traktatu Antarktycznego. Następnego ranka mieliśmy wpłynąć do Antarctic Sound w drodze na Morze Weddella. Emocje były oczywiste i wielu pasażerów zostało do późna w nocy, odwiedzając bar statku na drinka na dobranoc.

6 grudnia 2009 – Antarctic Sound i Brown Bluff
Pozycja o 07:00 rano: 63°05’S, 57°09’W. Temperatura powietrza o 12:00 po południu: 1oC Pogoda: opady śniegu w nocy, zachmurzenie z okresami słonecznymi i delikatny wiatr.
Nic nie mogło nas przygotować na spektakularne krajobrazy, które zobaczyliśmy dziś rano. Profesor Molchanov płynął na kursie południowym tuż przy północno-zachodnim krańcu Półwyspu Antarktycznego, otoczony ogromnymi tablicowymi górami lodowymi i rozległymi pasami dryfujących burz. Towarzyszyły nam petrele przylądkowe, petrele śnieżne, fulmary i petrele Wilsona i gdyby nie te przypomnienia o życiu, widok wydawałby się zupełnie nie z tego świata. Większość z nas była na pokładzie, aby docenić ciągle zmieniające się kolory i kształty gór lodowych na morzu z silnie zlodowaciałymi górami w tle i dramatycznymi formacjami chmur na niebie. Naszym celem w tym nieziemskim otoczeniu był Brown Bluff na Półwyspie Tabarin, wznoszący się, rdzawy występ skalny, który dominuje nad tym krajobrazem z daleka. Miało to być nie tylko nasze pierwsze lądowanie w trakcie tej podróży, ale także lądowanie na kontynencie, ponieważ Półwysep Tabarin stanowi najbardziej wysuniętą na wschód część Półwyspu Antarktycznego. Uderzający, 745-metrowy (2225 stóp) klif jest pozostałością podlodowcowego wulkanu, którego erupcje najpierw wyrzucały sznury lawy, a następnie wyrzucały popiół i skały we wczesnym plejstocenie. Obecnie czerwonobrązowe odcienie klifów i zboczy rumowisk skalnych stanowią
ostry kontrast z krajobrazem w dużej mierze zdominowanym przez lód.

Góry lodowe w Cieśninie Antarktycznej – Antarctic Sound
Tabular Icebergs_Antarctic Sound


Brown Bluff jest również ulubioną kolonią lęgową ponad 20 000 par pingwinów Adeli i mniejszej liczby pingwinów białobrewych. Wraz z tą kolonią przybywają wydrzyki brunatne, mewy kelp, śnieżne pochewniki, które chętnie patrolują obszary lęgowe w poszukiwaniu okazji do złapania kęsa pożywienia. Spędziliśmy ponad dwie godziny na miejscu, uważnie obserwując przychodzenie i odchodzenie, intensywne zapachy i kakofonię pingwinów barring. Nasza pierwsza wizyta w kolonii pingwinów nie pozostawiała wiele do życzenia, ponieważ wyszło słońce, a malownicze góry lodowe obramowały nadmorskie tło kolonii. Wróciliśmy do Profesora Molchanova na szybki lunch, ponieważ naszym zamiarem było przemieszczenie się do Petrel Cove na pobliskiej wyspie Dundee na dłuższy popołudniowy spacer. Mało kto by wtedy przypuszczał, jak trudno będzie pokonać usiane lodem północne Morze Weddella z 5-milowymi tablicowymi górami lodowymi i rozległymi pasami lodu dryftowego, które blokowały nam drogę. Oficerowie na służbie spędzali godziny na przedzieraniu się przez lód – bezskutecznie! Na pozycji 63°28’S i 56°21’W Profesor Molchanov stanął przed nieprzeniknioną barierą lodową i musieliśmy pogodzić się z porażką – nie było bezpiecznego sposobu, aby kontynuować podróż dalej w skutym lodem Morzu Weddella.

Adeli Penguins at Brown Bluff_Tabarin Peninsula, Antarctic Peninsula


Nadszedł czas, aby wycofać się na północ i aby zespół ekspedycyjny opracował odpowiednie alternatywy w bezpieczniejszych wodach. Nasza wyprawa w lód dryftowy przynajmniej dała okazję do obserwowania fok Weddella i fok krabojadów z bliska, chociaż nieuchwytny pingwin cesarski pozostał poza zasięgiem wzroku. W końcu i tak byłoby to mało prawdopodobne, aby wypatrzyć największego ze wszystkich pingwinów, biorąc pod uwagę, że kolonie rezydencyjne zostały dawno opuszczone i tylko kilku opuszczonych maruderów wciąż kręciło się wokół kry lodowej gdzieś głęboko w Morzu Weddella.

Profesor Molchanov. Antartic Sound

Elastyczność w obliczu nieoczekiwanych zdarzeń to ostatecznie to, czego rejs ekspedycyjny wymaga od swojej załogi i pasażerów. Gdy statek skręcił na północ i przepłynął przez złowieszczy korytarz gór lodowych Antarctic Sound, wiedzieliśmy, że po zachodniej stronie Półwyspu Antarktycznego czekają nas inne, ale nie mniejsze przygody. Na razie lider wyprawy Rolf Stange i kapitan Nikolay Parfenyuk zdecydowali, że naszym kolejnym celem będą Szetlandy Południowe, łańcuch wysp, który naprawdę oferuje to, co najlepsze z dwóch światów: mianowicie interfejs między środowiskiem subantarktycznym i antarktycznym. Następnego ranka wiedzieliśmy, że ta nieprzewidziana zmiana planów będzie uczciwą wymianą za konieczność pominięcia Morza Weddella.

7 grudnia 2009 Stacja Bellingshausen, Yankee Harbor i wyspa Half Moon
Pozycja o 07:00 rano: 62°14’S, 58°57’W. Temperatura powietrza o 06:30 rano: 1oC Pogoda: Zachmurzenie, dobra widoczność, delikatny wiatr z północnego zachodu


Pobudka Rolfa obudziła nas pół godziny wcześniej niż zwykle, gdy profesor Molchanov skręcił w Zatokę Maxwella. W końcu mieliśmy ambitne plany na dziś. Nasz poranny program kręcił się wokół spontanicznej wizyty w Bellingshausen, rosyjskiej stacji badawczej na Półwyspie Fildes na południowo-zachodniej Wyspie Króla Jerzego. Po południu mieliśmy nadzieję odwiedzić dwie kolonie pingwinów na brzegach Cieśniny McFarlane’a. Kiedy zebraliśmy się na śniadanie, Profesor Molchanov rzucił kotwicę w Maxwell Bay, amfiteatralnej zatoce, w której nie mniej niż osiem państw utrzymuje stacje badawcze zamieszkane przez cały rok. Z bliska można by zgadnąć, że to połączenie kolorowych budynków to zwykła osada, gdyby nie różne flagi narodowe, którymi bazy próbowały się wyróżnić. Cerkiew prawosławna zbudowana z bali zdobiła niewielkie wzgórze za wieloma przyczepami mieszkalnymi, a chilijska sala szkolna i sala gimnastyczna przykuwały uwagę w centrum wioski. Dużo ciężkiego, gąsienicowego sprzętu przemieszczano po wciąż pokrytych śniegiem drogach gruntowych miasta, ale naturalny port nie wydawał się ostatnio być świadkiem dużej aktywności. Nasze przybycie zodiakiem na plażę lądowania nie zdołało rozruszać mieszkańców miasta i kilka śpiących młodych słoni morskich w pobliżu. Życie wokół stacji badawczych zrobiło na nas raczej letargiczne wrażenie.
Spędziliśmy godzinę, obserwując dziką przyrodę, zanim wróciliśmy do miasta, mając nadzieję, że miejscowi wstaną już, aby otworzyć swoje obowiązkowe sklepy z pamiątkami. Zanim wróciliśmy do Profesora Molchanova, odwiedziliśmy ładny zabytkowy kościół z bali, poszliśmy do bazy Bellingshausen, aby podbić paszporty i sprawdzić pamiątki w sklepie chilijskiej stacji Eduardo Frei.

Rosyjska Stacja Bellingshausen King George Island
Cerkiew na King George Island


Po kilku godzinach dotarliśmy do Yankee Harbor, ulubionego kotwicowiska w tym rejonie od 1820 r. i równie pożądanego przez gniazdujące pingwiny białobrewe. Kiedy dopłynęliśmy do południowego wybrzeża spektakularnej wyspy Greenwich, słońce zaczęło przebijać się przez warstwę chmur. Idealne warunki do rejsu wokół zakrzywionego cypla, który oznacza wejście do portu Yankee Harbor, a także popularne miejsce spotkań samic słoni morskich i ich szczeniąt tego szczególnego popołudnia! Trzecie lądowanie tuż po kolacji było jeszcze w planach, a przy prawie 24 godzinach światła dziennego nie było wymówki, aby nie sprawdzić pobliskiej wyspy Half Moon Island z jej kolonią gniazdujących pingwinów antstrap, gatunku, którego jeszcze nie widzieliśmy w znacznej liczbie.

Half Moon Island
Gentoo Penguine Half Moon Island
Gentoo Penguin. Yankee Harbour, Greenwich Island

Mała, półksiężycowata wyspa była znana już łowcom fok w 1820 roku, którzy odcisnęli swoje piętno na lądzie, jak nigdzie indziej na południowych oceanach, niemal eliminując populację fok futerkowych. Zbliżała się godzina 22:00, gdy weszliśmy na pontony, aby zakończyć dzień. Staliśmy na kotwicy, mając lodowce Livingston Island jako oszałamiające tło, ponieważ do jutrzejszego celu podróży było już niedaleko.

8 grudnia 2009 r. – Telefon Bay, Deception Island i Mikkelson Harbour, Trinity Island
Pozycja o 07:00 rano: 62°59!S, 60°34!W. Temperatura powietrza o 06:30 rano: 3oC Pogoda: Słonecznie, silne do porywistych wiatrów zachodnich, okresowe zachmurzenie
Obudziliśmy się przy słonecznym niebie, a nasz poranny cel podróży, Deception Island – uśpiony wulkan – był na naszej prawej burcie. Gdy kończyliśmy śniadanie, kapitan Parfenyuk wpłynął Profesorem Molchanovem do kaldery Deception Island, mijając zdradliwą przepaść tak zwanych Neptune’s Bellows. Ten wąski przesmyk z niebezpieczną skałą pod powierzchnią tkwiącą pośrodku, jest jedyną przerwą w ścianie kaldery wyspy umożliwiającą dostęp do Port Foster. Pomimo silnych wiatrów wiejących przez „miechy”, krater jest jednym z najbezpieczniejszych naturalnych portów na Szetlandach Południowych. Jest pożądanym kotwicowiskiem od 1820 roku, kiedy łowcy fok dokładnie zbadali ten region, a młody żeglarz, Nathaniel Palmer, dostrzegł dotąd nieznany ląd dalej na południowy zachód. To, co Palmer dostrzegł później, okazało się Półwyspem Antarktycznym. Jednak, nie wiedząc o tym wówczas, naukowiec i odkrywca płynący dla rosyjskiego cara dokonał podobnej obserwacji kilka miesięcy wcześniej z miejsca położonego dalej na północ. Nazwisko tej osoby brzmiało Thaddeus von Bellingshausen, na cześć którego Związek Radziecki nazwał swoją nową bazę badawczą na Wyspie Króla Jerzego 141 lat później, którą odwiedziliśmy dzień wcześniej.

Deception Island


Wyspa Deception jest obecnie uważana za znaczący punkt orientacyjny Antarktydy z kilkoma uznanymi miejscami historycznymi i przyrodniczymi. Znajdują się tam pozostałości po XIX-wiecznych poławiaczach fok, wczesnych geofizykach, wszelkiego rodzaju awanturnikach, komercyjnych wielorybniczych operacjach z początku XX wieku oraz kilku krajowych programach naukowych i lotniczych. Okazjonalne erupcje z towarzyszącymi opadami popiołu i błota wielokrotnie uszkadzały lub nawet niszczyły różne instalacje ludzkie, co ostatecznie prowadziło do porzucenia stałych baz na wyspie. Wkrótce mieliśmy zobaczyć dowody takiej niedawnej aktywności wulkanicznej w Telefon Bay, naszym porannym miejscu docelowym, gdzie erupcje miały miejsce jeszcze w 1970 roku.
Krótki rejs zodiakiem doprowadził nas do brzegu w pobliżu małego stożka żużlowego o wysokości 162 m, centralnego punktu naszego porannego marszu. Igraszki pingwinów i fok, które od czasu do czasu podpływały, by ciekawie popatrzeć na odwiedzających, nie pozwalały na nudę

Kilka godzin żeglugi i zasłużona popołudniowa drzemka później, byliśmy już zakotwiczeni w porcie Mikkelsen, maleńkiej wysepce u silnie zlodowaciałego południowego wybrzeża Trinity Island. Słynna szwedzka wyprawa antarktyczna Nordenskjölda (1901-04) odkryła chronione kotwicowisko, które wkrótce potem musiało służyć statkom wielorybniczym, o czym świadczy podupadły statek wodny i wiele kości wielorybów na brzegu. Zniszczone argentyńskie schronienie i zawalony maszt nawigacyjny stanowiły dowód znacznie późniejszego zamieszkiwania, chociaż wyspa została wyraźnie przejęta przez rozmnażające się pingwiny białobrewe. Kolonia nie przyjmuje wielu gości w danym roku z powodu słabo zmapowanych wód przybrzeżnych. Jednak spokojne tło pokrytej lodem wyspy Trinity sprawiło, że przebycie dodatkowej mili, aby się tu dostać, było warte wysiłku.

9 grudnia 2009 – Rejs Zodiakiem po Wyspach Melchiora, Zatoce Wilhelminy i wrak statku na Enterprise Islands
Pozycja o 07:00 rano: 64°33’S, 62°33’W. Temperatura powietrza o 07:00 rano: -1oC Pogoda: Opady śniegu, ograniczona widoczność, silny wiatr północny
Profesor Molchanov płynął przez Zatokę Dallmanna między Brabancją a Wyspą Antwerpską, gdy Rolf ogłosił oficjalne „świt” przez system nagłaśniający. Szybkie spojrzenie przez nasze iluminatory ukazało mnóstwo dużych gór lodowych pokrytych świeżą warstwą śniegu. Byliśmy tuż na północ od Wysp Melchiora, naszego porannego celu, gdzie planowaliśmy rejs Zodiakiem wśród wielu wysepek, mielizn i raf. Słynny francuski odkrywca Charcot nadał większym wysepkom tego mikroarchipelagu nazwy alfabetu greckiego w latach 1903-04 – z Wyspy Eta i Omega są wystarczająco duże, aby można je było zaznaczyć na większości współczesnych map. Jednak rzeczywiste odkrycie Wysp Melchiora miało miejsce trzydzieści lat wcześniej, kiedy niemiecki kapitan E. Dallmann po prostu nie skorzystał z przywileju nadania im wybranych przez siebie nazw. Postanowiliśmy odwiedzić wyspy głównie ze względu na liczne góry lodowe, które zostały uwięzione przez ławice w tym rejonie, tworząc prawdziwy labirynt do nawigacji – idealne miejsce na pierwszy rejs pontonem. Chociaż w pobliżu nie było żadnych kolonii pingwinów, foki mają zwyczaj wychodzenia na wyspy i niedługo potem natknęliśmy się na krę lodową z pół tuzinem odpoczywających fok Weddella. Inne obserwacje dzikich zwierząt obejmowały przede wszystkim kormorany błękitnookie, gatunek kormorana antarktycznego, który występuje na Półwyspie Antarktycznym przez cały rok, z wyjątkiem krótkich lotów żerowych na otwarte wody.


Podczas gdy płynęliśmy wśród gór lodowych o każdym możliwym odcieniu błękitu, opady śniegu wzrosły, a mgła opadła. W samą porę dotarliśmy na wyspę Lambda z pierwszą antarktyczną latarnią morską, „Primero de Mayo”, zbudowaną przez Argentynę w 1942 roku, zabytkowym miejscem obecnie chronionym przez Traktat Antarktyczny. Statek obrał kurs na Zatokę Wilhelminy. Morze było wyjątkowo spokojne, gdy przepływaliśmy przez Cieśninę Gerlache w drodze do naszego popołudniowego celu – idealne warunki do obserwacji wielorybów! Weszliśmy na górne pokłady i mostek wkrótce zauważyliśmy charakterystyczne płetwy grzbietowe trzech humbaków z naszej prawej burty. Kapitan natychmiast zwolnił i popłynął w kierunku czegoś, co wyglądało jak mały stado dwóch dorosłych wielorybów z młodym. Na szczęście zwierzęta wydawały się być równie zainteresowane nami, jak my nimi, a nasze spotkanie przez następną godzinę okazało się absolutnie wyjątkowe. Wieloryby wykazywały dużą ciekawość w stosunku do Profesora Molchanova, o czym świadczyło wielokrotne szpiegowskie podskakiwanie tuż przy naszej burcie. Gdy zwierzęta igrały tuż obok statku, dostrzegliśmy ich długie, białe płetwy, a czasami ich ogromne płetwy ogonowe.
Zatoka Wilhelminy słusznie zasługuje na swoją reputację jednego z najbardziej spokojnych miejsc z dużą ilością otwartej przestrzeni dookoła i dramatyczną górską scenerią w przyjemnej odległości. Zatoka Wilhelminy to również obszar, który wydaje się atrakcyjny dla wielorybów, choćby z innych powodów. Ponieważ powierzchnia wody była płaska jak lustro, nie minęło dużo czasu, zanim zauważono kolejną grupę waleni, tym razem około trzech płetwali karłowatych. Podczas gdy wcześniej tego dnia humbak był całkiem dostępny, te małe płetwalowate wydawały się płochliwe i trzymane na dystans, zanim w pewnym momencie odleciały z prędkością. Oczywiście nie ścigaliśmy ich, ale kontynuowaliśmy rejs, mając za burtą surowe lodowce South Nansen Island. Drugi rejs pontonem przez Enterprise Island był zaplanowany na późne popołudnie i chociaż niebo było nadal zachmurzone, warunki wciąż zachęcały do ​​tego.
Nazwa wyspy upamiętnia działalność wielorybników na tych wodach w latach 1916-30, z wieloma łodziami wodnymi, stanowiskami cumowniczymi, a nawet rozbitym stalowym statkiem oddającym hołd tej branży. Wrak, dawniej Gouvernøren I, norweski statek wielorybniczy, służy obecnie jako wygodne miejsce lęgowe dla hałaśliwych rybitw antarktycznych. Kilkakrotnie opłynęliśmy wrak, wyobrażając sobie straszną katastrofę, gdy 16 000 baryłek oleju wielorybiego zajęło się na pokładzie, a kapitan statku musiał podjąć trudną decyzję o wpłynięciu do tej lodowcowej wnęki, porzuceniu go i obserwowaniu, jak płonie.

Zatoka Wilhelmina- Wilhelmina Bay

10 grudnia 2009 r. – Wyspa Cuverville, Szczyt Spigot, Kanał Errera, Wyspa Danco
Pozycja o 07:30 rano: 64°33’S, 62°33’W. Temperatura powietrza o 07:00 rano: 0oC Pogoda: Opady śniegu, ograniczona widoczność, silny wiatr północny
Spanie ma swoje zalety, ale jeśli zostanie ci przyznana dłuższa drzemka na rejsie ekspedycyjnym, przygotuj się na dodatkowe godziny po kolacji! Tak podsumowuje się nasz dzień w Kanale Errera, który rozpoczął się gęstymi opadami śniegu, a zakończył rozpogodzeniem się nieba i niezapomnianym zachodem słońca. Poranne lądowanie na wyspie Cuverville zafundowało nam więcej wybryków Gentoo: kradzieży kamyków, zjeżdżania na brzuchu, drzemki, sąsiedzkich kłótni i ekstatycznych pokazów. Gdyby nie smród towarzyszący każdej kolonii lęgowej, można by się łatwo bawić przez większą część dnia.
Po uzupełnieniu kalorii wyruszyliśmy ponownie wczesnym popołudniem, by, jak mieliśmy nadzieję, szybko wspiąć się na 280-metrowy szczyt Spigot Peak, panoramiczny strażnik na czubku Półwyspu Arctowskiego – i po raz drugi postawić stopę na kontynencie. Po dokładnym obejrzeniu z naszego kotwicowiska w porcie Orne, wspinaczka wydawała się stroma, ciągła 30-stopniowa rampa w skałach i śniegu. Jednak zauważyliśmy również niezliczone pingwiny maskowe, które wybrały wyższe zbocza jako miejsca gniazdowania i dlatego nie miały wymówki, by nie spróbować wspinaczki samemu. W końcu, po wielu dyszeniach i sapaniach, udało nam się wspiąć na dwie trzecie wysokości, zanim groźny front śnieżny zmusił nas do wycofania się.
Mając akurat wystarczająco dużo czasu, wsiedliśmy na pontony jeszcze raz, włożyliśmy rakiety śnieżne i mozolnie wspinaliśmy się po zaśnieżonych zboczach wyspy Danco. Gdy pogoda się uspokoiła, widoki poprawiały się z minuty na minutę, a gdy dotarliśmy na szczyt, wokół nas otworzyła się lodowcowa kraina czarów.
Zrobiło się późno, gdy wróciliśmy na brzeg i wsiedliśmy na pontony. Niebo na północnym zachodzie się przejaśniło, a krajobraz wokół nas był skąpany w jasnych pastelowych kolorach.

11 grudnia 2009 – Neko Harbour, Skontorp Cove i Almirante Brown Station/Paradise Bay – Lemaire Channel
Pozycja o 07:30 rano: 64°50’S, 62°32’W. Temperatura powietrza o 07:00 rano: 3oC Pogoda: Częściowo słonecznie, doskonała widoczność, spokojne powietrze
Jest prawdopodobnie kilka miejsc na Ziemi, gdzie budzisz się i jesteś przekonany, że umarłeś i poszedłeś do nieba – Neko Harbour z pewnością jest jednym z nich. Jest to mała, w większości zatkana lodem zatoka ograniczona amfiteatrem lodospadów, która otwiera się na delikatną śnieżną kopułę, obowiązkową kolonię pingwinów Gentoo i wspaniałą zatokę Andvord oraz wyspę Anvers w tle. Jeśli dodasz łagodne temperatury i słońce – jak zrobiliśmy to my – masz wszystkie składniki na przyjemne lądowanie. Nasi przewodnicy przetarli szlak przez świeży śnieg wysoko na zboczach kopuły śnieżnej, co otworzyło widok na zapierającą dech w piersiach panoramę 360° i trzy płetwale karłowate.
Wspinaczka z pewnością nasiliła odczuwalny południowy „upał”, ale kto by pomyślał, że po powrocie na brzeg skłoni to niektórych do rozważenia kąpieli polarnej? Po tym, jak profesor Molchanov przywiózł suche ręczniki, nie mniej niż dziewięć nieustraszonych dusz postanowiło zanurzyć swoje ciała w lodowatej wodzie. Ja byłem wsród nich!. Ogromne cielenie się lodowca w małej zatoce – zapowiadane grzmiącym dudnieniem – z pewnością jeszcze bardziej podnieciło zwierzęta, gdy w pośpiechu wskoczyły na śnieżną ławkę nad linią przypływu. Poza tym życie w kolonii pingwinów wydawało się toczyć zgodnie z przyjętą konwencją. Dużo kłótni o skradzione kamyki, dużo pozowania, gdy nowi przybysze przybywali z brzegu, ale przede wszystkim rezygnacja z tolerowania zamieszania dookoła z zamkniętymi oczami – doskonały przykład społeczności o wysokiej gęstości życia w najlepszym wydaniu!

Wkrótce byliśmy w drodze do Paradise Bay – trafna nazwa dla kolejnego spektakularnego miejsca. Profesor Molchanov rzucił kotwicę przy argentyńskiej stacji Almirante Brown, która była zabita deskami i wyglądała na niezamieszkaną, ale miała podniesioną flagę. Następnie wybraliśmy się na rejs pontonem wśród wielu gór lodowych w zatoce i głęboko wniknęliśmy w Skorntop Cove z jej dramatycznymi lodowcami przypływowymi. Po godzinnym rejsie zdecydowaliśmy, że nadszedł czas na rozgrzanie się podczas krótkiego spaceru po ośnieżonym wzgórzu za stacją Almirante Brown. Większość z nas wyruszyła na szczyt i cieszyła się pięknym widokiem z góry.
Po powrocie na statek kapitan kazał podnieść kotwicę i ustawić kurs na słynny Kanał Lemaire’a, lub „Kodak Gap”, jak nazywali go wtajemniczeni. Po obu stronach wznoszą się góry zlodowaciałe, które otaczają ten milowo szeroki kanał na odcinku 11 kilometrów, a dwaj strażnicy skalni strzegą jego północnego wejścia na Przylądku Renard. Biorąc pod uwagę malowniczą wspaniałość cieśniny w niemal idealnych warunkach pogodowych, uznaliśmy, że jedno przejście po prostu nie jest wystarczająco dobre. Przy południowym wyjściu z Kanału zawróciliśmy statek i popłynęliśmy z powrotem na północny kurs. Ostatecznie miało to być nasze najbardziej wysunięte na południe położenie na 65°07!S, 150 kilometrów od zatkanego lodem koła podbiegunowego. Mieliśmy rozpocząć powrotną część naszej podróży w tym miejscu.

12 grudnia 2009 r. – Port Lockroy i Jougla Point/Wiencke Wyspa, kanał Neumayera, zatoka Dallmanna
Pozycja o 07:30 rano: 64°49’S, 63°30’W. Temperatura powietrza o 07:00 rano: -1oC Pogoda: opady śniegu, słaba widoczność, silne wiatry północno-zachodnie

W Port Lockroy znaleźliśmy nie tylko muzeum w starej stacji, ale także pierwsze w tym sezonie pisklęta gentoo. Nasze kotwicowisko zawsze było pożądanym portem – najpierw dla wielorybników na początku XX wieku, zanim zyskało znaczenie strategiczne, gdy w czasie II wojny światowej w tym rejonie rozwinęły się interesy brytyjskie i argentyńskie. Miejsce tajnej, pseudonaukowej brytyjskiej „Operacji Tabarind”, dramatycznej, trwającej dekadę kłótni o Port Lockroy, ostatecznie rozstrzygniętej na korzyść brytyjskich roszczeń. Po tym, jak instalacja popadła w ruinę, British Antarctic Heritage Trust podjęło się zadania kilka lat temu, aby z miłością odnowić budynki na miejscu. Jest to ciągły proces, ponieważ najbardziej wysunięty na południe urząd pocztowy na świecie i jego dobrze zaopatrzony sklep z pamiątkami w ostatnich latach stał się jedną z głównych atrakcji rejsów ekspedycyjnych, z nawet trzema różnymi statkami odwiedzającymi w ciągu jednego dnia.
Jednak była jeszcze jedna ostatnia wizyta w Jougla Point na wyspie Wiencke, miejscu rozległego składu kości wielorybów i ponurym świadectwie dni „przedsiębiorczości” na tych wodach.
Szybki rzut oka na gniazdujące kormorany błękitnookie i popłynęliśmy zodiakiem z powrotem do Profesora Molchanova. Niedługo po lunchu przepłynęliśmy przez Kanał Neumayera, zwykle kolejny malowniczy punkt kulminacyjny rejsu po Antarktyce, ale widoczność pozostawiała wiele do życzenia. Większość z nas była i tak zajęta, aby doprowadzić nasze kabiny do porządku na to, co prawdopodobnie będzie kolejnym trudnym przekroczeniem Cieśniny Drake’a. Później tej nocy, gdy sztormowe wiatry zaczęły kołysać łodzią, zebraliśmy się w restauracji na pokaz „Marszu pingwinów” – arcydzieła współczesnej kinematografii przyrodniczej. Nie widzieliśmy „Imperatorów” Lodu na własne oczy, ale widzieliśmy część ich mroźnego siedliska, doświadczyliśmy niektórych sił natury, z którymi muszą się zmagać, i dzięki temu doceniliśmy ich niezwykłą historię życia.

13 grudnia 2009 – Południowa Cieśnina Drake’a
Pozycja o 07:30 rano: 61°37’S, 64°07’W. Temperatura powietrza o 07:00 rano: -1oC Pogoda: Opady śniegu, słaba widoczność, silne wiatry północno-zachodnie
Prognoza pogody dla Cieśniny Drake’a obiecywała rozsądne warunki do przeprawy, ale to, co dla niektórych jest znośne, a nawet przyjemne, z pewnością wydaje się obrazą dla innych. Wystarczy powiedzieć, że ci, którzy pojawili się na śniadaniu, skorzystali z dużej przestrzeni na łokcie tego ranka. Mroźny wiatr o sile 7 w skali Beauforta uniemożliwił nawet najbardziej wytrzymałym wylegiwanie się na pokładzie, a wizyty na mostku również nie były zachwycające, ponieważ lekkie opady śniegu ograniczały widoczność.


14 grudnia 2009 r. – Cieśnina Drake’a – Przylądek Hoorn – Kanał Beagle
Pozycja o 07:30 rano: 56°56’S, 66°47’W. Temperatura powietrza o 07:30 rano: 6oC Pogoda: zachmurzenie, spokojne morze z lekkimi falami, bezwietrznie
Jaką różnicę może zrobić jeden dzień! Mając zaledwie 58 mil morskich do Przylądka Horn i temperaturę powietrza znacznie powyżej zera, australijskie lato w Ziemi Ognistej było już namacalne. Biorąc pod uwagę spokojne morze, Przejście Drake’a straciło swój charakter; niedole i nudności poprzedniego dnia zostały już zapomniane.
Udaliśmy się na pokład, aby po raz pierwszy rzucić okiem na Przylądek Horn. Teraz cieszyliśmy się słonecznym niebem i temperaturą 11° C – warunkami, które sprawiły, że obserwowanie ptaków było bardzo przyjemną rozrywką. Chociaż nadal byliśmy w strefie Przejścia Drake’a, skupiliśmy się na południowoamerykańskim lądzie, do którego zbliżyliśmy się na odległość 3 mil tuż przed lunchem. To, co kiedyś było trudnym testem zarówno dla statków, jak i załogi – opłynięcie „Horn” okazało się dla nas dzisiaj bułką z masłem.
Pierwsze przejście przez Przylądek Horn zostało dokonane w 1616 r. przez flamandzką ekspedycję pod dowództwem Willema Schoutena. W związku z tym Przejście Drake’a może być uważane za błędne, biorąc pod uwagę, że słynny angielski marynarz i odkrywca z XVI wieku, którego imię noszą te wody, zamiast przez Przylądek Horn, przepłynął przez Cieśninę Magellana na północ od Ziemi Ognistej.

Rano profesor Molchanov dotarł do molo w Ushuaia i nasza podróż na Antarktydę dobiegła końca. Zostawiliśmy bagaże przed naszymi kabinami, gotowe do odbioru, i zjedliśmy razem ostatnie śniadanie, a następnie zeszliśmy po trapie po raz ostatni, żegnając się z naszymi towarzyszami podróży oraz naszym hotelem i zespołem ekspedycyjnym, którzy opiekowali się nami przez ostatnie dni.

Galeria zdjęć Antarktyda 2009

https://www.icloud.com/sharedalbum/#B0Z5yeZFhsuEjq


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *